Kochaj i wychowuj

GOSC.PL

publikacja 09.12.2016 06:00

Z prof. Franco Nembrinim o wychowywaniu bez zasad i o tym, że trzeba popełniać błędy, rozmawia Joanna Bątkiewicz- Brożek.

Kochaj i wychowuj www.ecf.sm

Joanna Bątkiewicz-Brożek: Jako dyrektor szkoły La Traccia rozesłał Pan raz wśród nauczycieli list 15-letniego chłopca...

Franco Nembrini: Ten list, jeden z setek, jakie otrzymuję od rodziców z prośbą o pomoc, wysłał do mnie pewien ojciec z pytaniem: „I co ja mam teraz zrobić?”.

15-latek pisze do taty: „Wy wiecie zawsze lepiej. Kiedy siedzę i myślę, to »coś ze mną nie tak«. Wy od razu musicie rozwiązać problem. Boli cię głowa – aspiryna i po problemie. Tak odbieracie nam odpowiedzialność za to, co robimy. Mam być jak przedmiot, i to uśmiechnięty. Nie liczy się pokój w sercu, ale mina. Mam mieć wzrok wpatrzony w cel ”.

Między wierszami można tu wyczytać ważne informacje. Chłopak sygnalizuje, że rodzice swoją nadopiekuńczością odbierają mu prawo do wysiłku i błędów. A człowiek stworzony na podobieństwo Boga staje się wielki tylko przez wysiłek i trud.

„Wierzę, tato, że Jezus nie kochał swoich braci, licząc na to, że nie będą już grzeszyć. Wierzę, że Jezus kocha nas po prostu i nam przebacza”.

To zdanie tak mną wstrząsnęło, że zechciałem poznać jego autora. Jest dojrzałym nastolatkiem. Te kilka jego zdań jest jak krzyk całego pokolenia.

Co krzyczy to pokolenie?

Że potrzebuje zaufania, wolności i miłości. Takiej, jaką kocha nas właśnie Bóg. A jak pisze św. Paweł, Bóg ukochał nas pierwszy, kiedy jeszcze byliśmy grzesznikami.

Papież Franciszek mówi, że to pokolenie sierot.

I to nie daje mi spać, bo oznacza, że nie potrafimy być rodzicami. Myśląc, że kochamy dzieci, przekazujemy im inną informację.

Rodzice się oburzą: przecież kocham swoje dzieci. Tyle wyrzeczeń, żeby miały dobry start...

A czy powiedzieli kiedyś dziecku: oddałbym życie za ciebie – takiego, jakim jesteś!? Podświadomie przekazują: kocham cię, ale się popraw, przynieś lepsze oceny. Musimy uczyć się kochać nasze dzieci. One mają poczuć nasze spojrzenie i zobaczyć w nim radość z tego, że istnieją. Brak takiego potwierdzenia jest źródłem tzw. patologii autodestruktywnych u nastolatków, jak bulimia, anoreksja, alkoholizm, narkotyki To są symptomy pokolenia, które samo wymierza sobie karę.

To znaczy?

Nastolatki żyją w poczuciu winy, że się w ogóle urodziły, i buntują się. Opowiem pewną historię. Byłem z czwartymi klasami podstawówki na wycieczce w Wenecji. Po bazylice św. Marka oprowadzał nas świetny ksiądz – dzieci były oczarowane. Za ołtarzem jest tam słynna Pala d Oro, gigantyczne dzieło wypełnione dwoma tysiącami kamieni szlachetnych i złotem. Jeden z uczniów, taki łobuz – który dokucza innym, ucieka z lekcji – zadał pytanie: „Ile jest warta taka rzeźba?”. Na to ksiądz, że nie wie, bo te kamienie są tak drogie, że nie da się wyliczyć ich wartości. I dodał: „Ale mogę powiedzieć jedno – ty jesteś wart o wiele więcej niż Pala d Oro!”. To dziecko przez kolejne dni nie było sobą. Zmieniła się jego twarz, zachowanie, spojrzenie. Jeden ksiądz, nieznana temu chłopcu osoba, i to bez pytania go, czy jest grzeczny, czy nie; czy ma dobre oceny, czy nie, przekazał mu: jesteś wart więcej niż całe to bogactwo! I tak zaczyna się wychowanie! Dzieci, którym umierają matki, mówią: nie ma już nikogo, kto by się mną zachwycał.

Znam rodziców, którzy robią dziecku awanturę za tróję, nie puszczają go na wycieczkę, bo dostał pałę.

Proszę mi takich rzeczy nie mówić, bo się denerwuję. Wzniecają nienawiść dziecka do szkoły. Za złe wyniki w szkole najmniej odpowiedzialne są dzieci. Wina tkwi w świecie dorosłych. Dziś wiele rodzin przeżywa problemy z dziećmi. Trzeba więc sobie zadać pytanie: czym jest wychowanie?

Czym, Profesorze?

Bezwarunkową miłością. Tylko ten, kto kocha, wychowuje.

W książce „Między ojcem a synem” pisze Pan przewrotnie: „Jeśli twoja propozycja to zasady, jesteś skończony”.

Nie przewrotnie, bo wychowanie jako narzucanie zasad jest piekłem, przed którym uciekną wasze dzieci!

Ma Pan odwagę – w dobie setek obsesji wokół psychologii, metod wychowawczych, a to bezstresowych, a to z karami i nagrodami...

I żadna nie mówi: najpierw miłość. Bezwarunkowa. A potem idą reguły, które są pomocą. Jeśli jest na odwrót, to nie ma to nic wspólnego z chrześcijaństwem. Reguły są po to, by ułatwić dzieciom pójście własną drogą. Tymczasem zastępujemy drogę wychowania listą zakazów i nakazów. Mylimy instrument z celem, drogę z metą. Więcej, robimy wszystko, by wyręczyć dzieci, podjąć za nie decyzje. Bo się boimy!

Że zrobią sobie krzywdę.

Że jeśli zaakceptujemy ich wolność, wybór, a one się sparzą, to będzie to nasza porażka. Kiedy miałem siedem lat, tata wręczył mi strój mechanika samochodowego, mówiąc: jutro nie idziesz do szkoły, ale ze mną do pracy! Ubrany jak on, dumny jak paw poszedłem „pracować” z ojcem. Tata pozwolił mi przykręcić śrubki. Ku przerażeniu mojej mamy wróciłem z pokaleczonymi palcami. Ale byłem szczęśliwy! Tamtego dnia dojrzałem. Dzieci chcą naśladować mamę czy tatę, uczestniczyć z nimi w tym, co robią. Potrzebują wysiłku.

W szatni przedszkola obserwowałam często takie zjawisko: dziewczynki ubierały się same, a za chłopczyków wszystko robiły ich mamusie.

Mówię o tym tak: wychowujemy pokolenie, które ma mamusie i „mamusiów” zamiast ojców. Wiele matek staje się dziś destrukcyjnie nadopiekuńczymi. Nie dopuszczają ojców. To ojciec powinien przyjść i powiedzieć: basta! Teraz sam załatwiam sprawę z synem.

Czyli kryzys ojcostwa?

A wszystko ma początek w tym, że świat wymazał pojęcie Ojca Wiecznego i zastąpił go tymczasowymi „tatusiami”, czyli ideologiami. Obserwujemy wręcz diaboliczny atak na ojcostwo, nawet w sensie biologicznym, z gender na czele. Bycie mężczyzną stało się trudne. Brakuje autorytetów, zanika tradycja, czyli to, co ojciec reprezentował przez wieki. A to ojciec jest gwarantem tożsamości. Jeśli wiem, od kogo pochodzę, wiem, kim jestem.

Dzieci mają dziś inne odniesienia. Są obsesyjnie przylepione do tabletów, internetu, Facebooka...

To ucieczka. Dorośli nie mają im nic innego do zaproponowania, nie angażują ich w odpowiedzialne prace. Młodzi mają poczucie, że życie to wielka beznadzieja.

Pedagog poradził nam kiedyś: zabierz tablet, zakaż oglądania telewizji.

Jak pani tak zrobi, to jest przegrana. To wyraz bezradności. Zakazem nic pani nie osiągnie. Trzeba zaproponować dziecku większe dobro, wtedy samo odłoży tablet. Jakie dajemy dzieciom alternatywy? „Kazania”, wymądrzamy się, co trzeba, co nie wolno, do czego to i tamto prowadzi. To droga donikąd. Wychowanie nie potrzebuje słów, to jest fakt, przed którym rodzic jest postawiony. Dziecko patrzy i mówi: mój tata, moja mama są szczęśliwi, żyją z pasją, są zadowoleni z pracy. W odróżnieniu od reszty narzekającego świata. Do takiego domu dziecko będzie wracać.

Jako dziecko pakował Pan kiedyś walizki i „wyprowadzał” się z domu?

A kto z nas tego nie robił?! (śmiech)

Przyjaciel męża w podstawówce oświadczył, że ma dość i się wyprowadza. Jego mama na to: dobra, spakuj się, ale idziesz się pożegnać z przyjacielem. „Łukasz przyszedł się pożegnać, wyprowadza się” – powiedziała, kiedy zapukali do drzwi obok. Potem dała mu kolację „pożegnalną”. Łukasz wziął walizkę i miał tyle odwagi, by zjechać windą na parter. Po godzinie wrócił.

Ryzyko edukacyjne! – tak nazywał to ks. Luigi Giussanni, ojciec ruchu Komunia i Wyzwolenie, do którego należę. Kiedy syn marnotrawny odchodził z domu, jego ojciec też nie stanął w drzwiach. Nie perswadował mu: świat jest zły, zrobi ci krzywdę. Pozwolił mu iść, bo zrozumiał, że zadaniem rodzica nie jest ślepe zakazywanie. Jako rodzic masz mieć w sobie tyle dobra, że jeśli twoje dziecko chce podjąć ryzyko, sparzyć się, to pozwól mu, ono ma tylko wiedzieć, że ma gdzie wrócić. Każdy ma swoją drogę i tylko podejmując wysiłek, ma szansę stać się człowiekiem. Przeciwnie będzie frustratem. Ta matka, o której pani opowiadała, była mądra. Gdyby nie wypuściła dziecka, i ona, i syn byliby na przegranej.

To bardzo trudne.

A to już inna kwestia. Ojciec z ewangelicznej przypowieści każdego dnia wypatrywał z nadzieją powrotu syna...

Wychowaniu towarzyszy dziś strach: czy dobrze robię, czy nie popełniam błędu?

I co na to psycholog? To obsesja. Myślimy, że do tego, by wychowywać, trzeba mieć dyplomy. Męczymy się, by być doskonałymi, by dać zawsze właściwą odpowiedź. Dość tego! Jesteście dobrymi rodzicami i nie martwcie się, kiedy popełniacie błędy. To nie one powodują traumę u dzieci, a wrażenie chodzenia po ruchomych piaskach. Stwarzamy sobie absurdalne problemy: dać mu klapsa czy nie? „Kiedy ja chcę dać mu w skórę, żona krzyczy, że nie, a kiedy ja nie chcę, to domaga się tego ona!”. Odpowiadam: to daj mu i już! Nie na tym polega problem. W moim domu było nas 10 braci. Mieszkaliśmy na 60 metrach. Jak ojciec wrócił raz z pracy i zobaczył rozbitą szybę, dwoje rannych i żonę we łzach, a najmłodszego ryczącego wniebogłosy, to nie miał czasu na dochodzenie. Nie zdążyłem zrzucić tornistra, nawinąłem się pierwszy. Dostałem. „On jest niewinny, dopiero wrócił!” – krzyknęła mama. Ojciec zatrzymał się i spojrzał: „A, to przepraszam. Zachowaj to synu na następny raz”. Byłem wściekły nie na niego, ale na braci i że nie udało mi się ominąć ciosu. (śmiech) Ojciec nie zastanawiał się dziesięć razy, czy Franuś będzie miał traumę. Przyznał się do błędu. I szliśmy dalej. Jako ojciec też popełniam błędy, pani też. Jeśli żyjemy w atmosferze akceptacji, to błędy nie mają takiego znaczenia. Bo kto kocha, tak naprawdę nie popełnia błędów.

Franco Nembrini (ur. 1955), ojciec czworga dzieci, dyrektor szkoły La Traccia, odpowiedzialny za młodzież w ruchu Comunione e Liberazione; autor książek, programów telewizyjnych, wykładowca literatury i katecheta.